Cześć, jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. W świecie Tajlandii i Portugalii czuję się jak ryba w wodzie - nie bez powodu! Tajlandię odkrywam od przeszło dekady, a w Portugalii jestem na dobre już od 6 lat. Moją misją jest wspierać Marzycieli - takich jak Ty - w odkrywaniu tych fascynujących krajów oraz pomagać zakochanym w nich znaleźć swoje własne miejsce na ziemi, i to najlepiej na stałe! Razem odkryjmy te unikatowe zakątki świata.
Czas leci, co? Przecież ostatnio się tutaj przeprowadziliśmy! Jakoś trudno w to uwierzyć. Ale tak, to już trzy lata mieszkania w Lizbonie. Jak było? Jak jest? O tym w dzisiejszym wpisie.
Do Lizbony przyjechaliśmy ze względu na Chrisa pracę. Nie wiedzieliśmy ile tutaj zostaniemy. Nie pamiętam teraz czy przygotowywaliśmy się na dłuższy pobyt. Chyba nie do końca dopuszczałam myśl, że zostaniemy tutaj aż tak długo!
Jakie były te trzy lata w Lizbonie? Co się zmieniło? Jakie są moje odczucia? I jakie mamy plany na przyszłość?
Początki nie były łatwe
Jeżeli poczytasz moje poprzednie posty z tego okresu, na pewno zauważysz, że Lizbona nie przypadła mi od razu do gustu.
Analizowaliśmy to sobie ostatnio i oboje doszliśmy do wniosku, że głównym powodem trudności na samym początku był brak funduszy. Ja wówczas zarabiałam słabo i mało regularnie. Chris dostawał nieco więcej niż tutejsza średnia krajowa. Mieliśmy jakieś oszczędności, ale nie spodziewaliśmy się, że trzeba będzie wyłożyć aż tyle na bardzo słabej jakości mieszkanie.
To właśnie z mieszkaniem mieliśmy największe problemy. Przez parę pierwszych tygodni mieszkaliśmy w Airbnb i powoli kończyła nam się kasa. Braliśmy pod uwagę powrót i zamieszkanie z rodzicami Chris’a w Niemczech. Było dość ciężko, ale jeszcze nie beznadziejnie.
Kiedy w końcu znaleźliśmy mieszkanie nieco nam ulżyło, ale jeszcze długo potem cierpieliśmy na brak finansów. Do tego doszła nieznośnie zimna zima (przynajmniej temperatura w mieszkaniu była bardzo niska) i głośni sąsiedzi z psem, który robił nam wielkie kupy pod oknem, co w lato powodowało wylęgarnie much i nie można było okna otworzyć.
Z jednej strony Lizbona mnie urzekła, z drugiej chodziłam po jej ulicach, przyglądałam się budynkom i myślałam – “To jest ta piękna Portugalia? Wakacyjny raj?? Naprawdę??” Obdrapane, rozsypujące się budynki, bezdomni na ulicach, brud i ogólny chaos w niczym nie przywodziły na myśl pięknej Portugalii z katalogów z biura podróży.
Czułam się wtedy także dość samotna. Nie miałam znajomych. Chodziłam na meetupy, ale pozostawiały one u mnie poczucie pustki i niedopasowania do otoczenia. Większość czasu spędzałam na samotnym zwiedzaniu lub z Chrisem na spacerach. Pragnęłam kontaktu z innymi, ale z drugiej strony nie potrafiłam do ludzi wyjść i wyciągnąć pierwsza ręki.
Problemy może te wydają Ci się trywialne, a może uznasz mnie, Marzycielu, za rozpieszczoną, ale to były sytuacje i rzeczy, które powoli, krok po kroku się zbierały i przez które nie polubiłam się z Portugalią.
Czasami mała zmiana robi dużą różnicę
Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy dzięki znajomej znaleźliśmy nowe mieszkanie. Czyste, w miarę suche (jak na te warunki) i ciche. Odetchnęliśmy nieco z ulgą.
Potem przyszły Chris’a podwyżki, mój biznes zaczął coraz bardziej się rozwijać. Wtedy także poznałam więcej osób. Nawiązałam trwalsze znajomości, zaczęłam rozwijać pierwsze przyjaźnie w Portugalii.
Wydaje mi się, że zmiana mieszkania zdjęła ze mnie (z nas obojga) jakiś ciężar i być może coś się zmieniło w nas, że nagle wszystko zaczęło się powoli układać.
Nie jest idealnie, ale…
Do Lizbony i Portugalii powoli się przekonuję. Po trzech latach nadal mam do niej uraz. Nie wierzę jej, jestem podejrzliwa, zawsze oczekuję najgorszego. Czuję, że Portugalia mnie nieco uwiera. Porównuję mieszkanie tutaj do fajnych butów, które są wygodne, ale cały czas wchodzi tam jakiś kamyczek lub piasek, który wbija mi się w skórę. Próbuję go wyciągnąć, a on ciągle wpada co chwilę w inne miejsce.
Nie czuję się tutaj jak w domu. Wynika to pewnie z nieznajomości języka, ale też z dość małym zainteresowaniem tym krajem.
Pozwól, Marzycielu, że wyjaśnię.
Kiedy się tutaj przeprowadziłam, zaczynałam uczyć się tajskiego. Jak wiesz, Tajlandia jest moim ulubionym krajem, tajski to mój najukochańszy język. Nie chciałam rezygnować z jego nauki. Próbowałam się wtedy uczyć portugalskiego, ale po 2 miesiącach zdecydowałam, że nie mam energii ani czasu na dwa języki, a z tajskiego zrezygnować nie chciałam.
Dopiero teraz czuję, że mogłabym uczyć się dwóch języków na raz. Trochę późno, ale być może, jeżeli tutaj dłużej zostaniemy, podejmę się niedługo tego wyzwania.
Na tutejszą kulturę patrzę trochę z daleka. Nie kręci mnie Fado, ani nie smakuje bacalhão. Wrodzona moja ciekawość powoduje, że czytam o Portugalii i wypytuje się znajomych, ale nie wywołuje to u mnie większej fascynacji. (Za to o Tajlandii mogę rozmawiać godzinami!)
Już parę osób wyraziło na mój temat pod tym względem opinie w social mediach, ale ja nie będę udawać, że mieszkanie tutaj jest spełnieniem moich marzeń i czuję ogromną miłość do tego kraju. Jest on mi dość obojętny. Z jednej strony upajam się pięknymi widokami i stylem życia, z drugiej te widoki i styl życia mogłyby być w innym kraju i też byłoby dobrze.
Nie wiąże przyszłości z Portugalią. Chyba od początku wiedziałam, że to nie potrwa wieczność. Portugalia i tutejsza rzeczywistość nie są dla mnie. Być może za jakiś czas przeprowadzimy się do Barcelony, a jak wirus nie pozwoli to w inne miejsce. Mamy dość sprecyzowane plany na przyszłość, wiemy jak ma ona wyglądać, ale nie ma tam miejsca dla Lizbony.