Podróże

Czy ty się nie boisz? Czyli jak się żyje Polce w Turcji

Joanna Horanin

Podoba ci się moja strona?

Cześć! 👋 Jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. Jeśli uważasz, że moje artykuły są pomocne, będę Ci bardzo wdzięczna, jeśli dołączysz do mnie na Instagramie lub . Wsparcie od czytelników takich jak Ty wiele dla mnie znaczy i pomaga utrzymać tę stronę przy życiu. Dziękuję! 🙏

Poniższy post gościnny został napisany przez Agatę z Tur-Tur Blog, która na stałe mieszka w Turcji. Agatę możecie również śledzić na jej stronie Facebookowej

To już prawie 12 lat odkąd moje życie jest podzielone między Polskę a Turcję, a ponad 8 odkąd na stałe mieszkam w kraju kebaba, baklavy i mocnej tureckiej herbaty.

Przyjechałam tu do pracy w turystyce, a nie na wakacje, nigdy wcześniej nie interesowałam się tym krajem i niewiele o nim wiedziałam. Chciałam przeżyć przygodę, sprawdzić się w nowym środowisku i zostawić za sobą polskie problemy. Mieszkanie tu nigdy nie było moim celem, chociaż do dziś dźwięczą mi w uszach słowa moich koleżanek z pierwszej pracy: “Oj Agata, chyba ty tu kiedyś zamieszkasz” – nie traktowałam ich nigdy poważnie.

Na pewno jednak ta moja niewiedza pomogła mi się tutaj zadomowić. Po latach zdaję sobie sprawę, że nieznajomość wielu lokalnych reguł i obyczajów dawała mi więcej odwagi. Robiłam po prostu to, co nakazywała mi intuicja – do czego byłam przyzwyczajona w Polsce – a nie to, co jest społecznie akceptowane – a wedle takich zasad żyją ludzie w Turcji. Albo raczej powinnam powiedzieć “żyli” – bo Turcja przez ponad dekadę diametralnie się zmieniła i ludzie też są już inni, bardziej podobni do nas, Europejczyków, Polaków.

Dzisiaj jestem już taką “starą wyjadaczką”, ekspatką prowadzącą w Turcji własną firmę (wraz z moim życiowym partnerem, Turkiem), mówiącą po turecku, grającą w tutejsze reguły obyczajowe i nie wyobrażającą sobie życia bez wielu tureckich drobiazgów.

Dlaczego zatem lubię żyć w Turcji?

1. Geografia i pogoda

Moją ulubioną porą roku jest jesień i wiosna, kiedy nie trzeba używać klimatyzacji a słońce jeszcze/już nie pali.

Mieszkam w południowej Turcji, najcieplejszym regionie kraju, nad Morzem Śródziemnym. “Moja” miejscowość to Alanya – często odwiedzana przez Polaków i tysiące turystów z wielu krajów świata, malowniczo położona pomiędzy plażami a pasmem gór (w zimie przykrytych śniegiem). Pogoda była jednym z istotnych argumentów za mieszkaniem tutaj, szczególnie ilość słońca (minimum 300 dni w roku). Polecam takie klimaty osobowościom depresyjnym – u mnie zdecydowanie się sprawdziło. Osobną zaletą jest brak dylematu ubraniowego: temperatury są stabilne, traci się nawyk sprawdzania prognozy, wystarczy spojrzeć w niebo.

Narzekam paradoksalnie jedynie na lato, kiedy upały i wilgotność powietrza potrafią dać w kość i deszcz jest zjawiskiem wyczekiwanym, nie widzianym przez kilka miesięcy. Moją ulubioną porą roku jest jesień i wiosna, kiedy nie trzeba używać klimatyzacji a słońce jeszcze/już nie pali. Lubię zatrzymać się na kawę lub herbatę w jednej z małych knajpek w okolicach portu i po prostu wygrzewać się w cieple obserwując ludzi.

2. Przyjazna atmosfera, poczucie bezpieczeństwa

Przyznam, że niekiedy dużo mniej bezpiecznie czuję się w Polsce wracając wieczorem do domu.

Dla niektórych zapewne będzie to zaskakujący punkt. Turcja od lat kojarzy się z krajem niebezpiecznym. Począwszy od mitycznego “porywania do haremu” przed którym ostrzegano mnie w 2005 roku, kiedy wyjeżdżałam po raz pierwszy, poprzez ataki terrorystyczne i zamieszki, które są niestety codziennością na wschodzie a ostatnio także w większych miastach, aż po próbę puczu wojskowego w lipcu ubiegłego roku…

Mieszkam w 200-tysięcznej miejscowości i jak dotąd nie odczułam bezpośrednio żadnego z tych zagrożeń. Wiem, że jestem szczęściarą, ale takich jak ja jest więcej. Moja codzienność przebiega normalnie i mam nadzieję że to się nie zmieni. Robię zakupy, chodzę do kawiarni i restauracji, odwiedzam festiwale i koncerty. W zimowych miesiącach podróżuję po Turcji (także samotnie).

Turcy są gościnnym narodem, żywo zainteresowanym drugim człowiekiem. Ich towarzyskość, gadatliwość i zamiłowanie do plotek (także mężczyzn) bywają męczące, z drugiej strony nigdy nie odmówią pomocy. Życzliwość nie jest ograniczona tylko do obcokrajowców, ale też “samych swoich”. Ponadto… lata walki z terroryzmem wiele Turków nauczyły. Normalnością są wykrywacze metalu w galeriach handlowych, kamery na ulicach i przed każdym sklepem czy barem (standard i obowiązek), strzeżone lotniska i imprezy masowe.

Przyznam, że niekiedy dużo mniej bezpiecznie czuję się w Polsce wracając wieczorem do domu…

3. Międzynarodowy charakter mojego miasta

Turcję kocham, ale czasem brakuje mi tego, by po polsku zwyczajnie sobie na rzeczywistość ponarzekać.

W Alanyi żyje kilkadziesiąt tysięcy obcokrajowców – sporo jak na takie małe miasto. Przeważają Niemcy, Rosjanie, Skandynawowie czy Anglicy, ale i Polaków mamy tu sporo. Obcokrajowcy przyjeżdżają tu na emerytury, inwestują, tworzą międzykulturowe związki, pracują w turystyce. To dlatego bycie “obcym”, inaczej wyglądającym czy ubranym w tym mieście nikogo nie dziwi; ba, sami Turcy to często przyjezdni z innych regionów gigantycznego przecież kraju (75 mln ludzi!).
Co roku w grudniu odbywa się tu Bożonarodzeniowy Kiermasz Charytatywny (odwiedzany tłumnie przez tysiące muzułmanów – Turków), podczas Ramazanu z kolei zapraszani jesteśmy jako innowiercy na uroczystą świąteczną kolację. Tworzymy stowarzyszenia, grupy zainteresowań (np. fitness, chóry 🙂

Mieszkający w Alanyi Polacy założyli Polskie Stowarzyszenie, dzieci z mieszanych małżeństw chodzą do polskiej szkółki. Turcję kocham, ale czasem brakuje mi tego, by po polsku zwyczajnie sobie na rzeczywistość ponarzekać… w moich tęsknotach nie jestem odosobniona i fajnie, że jest się z kim spotkać.

4. Kulinarne szaleństwo i niskie koszty życia

Dopiero mieszkając w Turcji nauczyłam się zdrowo odżywiać: oliwa z oliwek, samodzielnie wypiekany chleb, mnóstwo warzyw, nasion…

Jedną z moich ulubionych aktywności są wyprawy na bazar. Każda dzielnica ma tu lokalny bazarek w konkretny dzień tygodnia. Ponieważ w Alanyi nie ma przemysłu ani fabryk możemy tu do woli zajadać się owocami i warzywami pochodzącymi z okolicznych upraw. Dopiero mieszkając w Turcji nauczyłam się zdrowo odżywiać: oliwa z oliwek, samodzielnie wypiekany chleb, mnóstwo warzyw, nasion, orzechów i sok wyciskany z pomarańczy i granatu… przy czym taki sposób odżywiania nie rujnuje budżetu, bo mimo inflacji wciąż ceny żywności w Turcji są dużo niższe niż w Europie. Wynajem mieszkań też wygląda rozsądnie: przede wszystkim żyje się tu na większych przestrzeniach; Standardem są mieszkania 60-70 czy nawet 100-metrowe (plus balkony!), w korzystnych cenach. Co prawda nie ma tu kaloryferów i zimą nadmiar metrów kwadratowych trochę boli ale… coś za coś.

5. Optymizm, rodzinność, brak pośpiechu

Dzięki słońcu łatwiej mi pracować nad optymizmem i sposobem wyjścia z nawet beznadziejnych sytuacji.

Od Turków zaczerpnęłam te trzy cechy i wciąż ćwiczę ich realizację w codziennym życiu. Turcy, podobnie chyba jak inni Południowcy, mają je w genach i mi pozostaje tylko nieudolnie ich naśladować. Dzięki słońcu łatwiej mi pracować nad optymizmem i sposobem wyjścia z nawet beznadziejnych sytuacji. Ot, takie zarządzanie kryzysowe w praktyce.

Dzięki wieloletniemu związkowi z pełnokrwistym Turkiem przyzwyczajam się do życia w otoczeniu przekrzykujących się członków rodziny, którzy pięć minut temu się śmiertelnie na siebie obrazili, a za pięć minut skoczyliby za sobą w ogień.

Z kolei praca w turystyce nauczyła mnie tego, że zawsze jest czas na to, by wypić kolejną herbatę w szklaneczce w kształcie tulipana… Na tym polu jednak wciąż ponoszę porażki, przywykła jestem bowiem do nieustannego spieszenia się i dokładania sobie wciąż nowych obowiązków. Póki co jednak nie planuję się z Turcji nigdzie ruszać, liczę więc na to, że i tę cechę przyswoję sobie z czasem.

Być kobietą w Turcji… z facetem Turkiem

Turecki islam jest tolerancyjny. Narzucanie komuś swojego zachowania czy stylu życia jest w mniejszości.

Być kobietą w Turcji… to sprawa kontrowersyjna. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób które spotykam boi się wprost zadać “te” pytania: czy muszę uważać na strój? Wyrzuciłam minispódniczki? Przeszłam na islam? Czy to, że nie noszę chustki, rzuca się w oczy? A facet – pewnie piekielnie zazdrosny?

Brzmi śmiesznie, ale przez lata pracy z turystami wiem co się o życiu kobiety w Turcji sądzi. W większości przypadków nie ma to pokrycia w rzeczywistości. Mieszkając w zeuropeizowanej części wielkiego kraju (Turcja, przypomnę, jest 2,5 raza większa od Polski) nie muszę za bardzo przejmować się strojem. Ubieram dokładnie te same sukienki co w Polsce, poruszam się po mieście i kraju bez męskiej “obstawy” i nie mam z tym problemu. Wiele Turczynek ma zresztą o wiele bardziej wydekoltowany strój i wyzywający wygląd ode mnie… nie tylko chustki są bowiem tutaj normalnością, ale i niezależność, robienie kariery czy swobodny ubiór.

Owszem, zwiedzając meczet, czy odwiedzając konserwatywną rodzinę, zwracam uwagę na strój – ale raczej z szacunku dla odmiennych obyczajów.

Turecki islam jest tolerancyjny. Narzucanie komuś swojego zachowania czy stylu życia jest w mniejszości. Wśród samych Turków są zarówno niepraktykujący, ateiści, jak i pobożni muzułmanie modlący się pięć razy dziennie. Widać to zresztą podczas Ramazanu – 30-dniowego postu: sklepy, restauracje i ulice pełne są ludzi. Nie zmienia to faktu, że niektórzy gorliwie poszczą. Wśród Turków są tacy, którzy piją alkohol i imprezują jak i tacy, którym nawet sama jego nazwa (podobnie jak słowo: wieprzowina) nie przejdzie przez gardło.

Skoro tak, podobnie jest też ze związkami i partnerami życiowymi. Każdy muzułmanin wie, że nakłanianie do zmiany wiary jest grzechem; zatem przymusowe przyjmowanie islamu to raczej domena tych, którzy gonią za sensacją. Zazdrosny partner typu “macho” to też stereotyp, zależy na kogo trafimy – jak w Polsce.

W takim zróżnicowanym społeczeństwie być “obcym” – innowiercą, cudzoziemcem o innych korzeniach, przekonaniach i obyczajach, i na dodatek kobietą – nie jest trudno. Wbrew pozorom także kobietą-szefem. Spotkałam się co prawda kiedyś z tym, że nasz pracownik – Turek – wykształcony facet po studiach – miał tak wielki problem z zaakceptowaniem faktu, że to ja wypłacam mu pensję – że wolał wszystkie sprawy załatwiać z moim partnerem. To był jednak wyjątek, który pamiętam po wielu latach.