Lubię obserwować ludzi, szczególnie Polaków i szczególnie tych w środkach komunikacji miejskiej. Śmiem twierdzić, że pomimo naszych wad i opinii jaką o sobie mamy to jednak fajny z nas naród. Często wysiadam z autobusu, czy tramwaju, z uśmiechem na ustach. Fajnie tak sobie posłuchać niektórych rozmów.
Zawsze jak mnie coś naprawdę urzeknie to chcę o tym napisać, a że czasami czasu jest mało to często zapominam. Od dzisiaj więc spisuję te sytuacje, żeby podzielić się z wami moimi spostrzeżeniami. Może się razem wzruszymy, może razem pośmiejemy, przystaniemy i zastanowimy się trochę nad urokiem tego co nas otacza? Co wy na to?
Dzisiaj więc parę historyjek z ostatnich dni.
Jadę sobie autobusem z poczty do domu. Na jednym z przystanków wsiada dziadek – taki łysy, zgarbiony, może mieć jakieś 80-90 lat. Wystrojony jest za to, że ho ho! Wszystko odprasowane – koszula jasno – niebieska aż sztywna od krochmalenia, spodnie beżowe na kancik, tylko polarek, który ma na sobie jest lekko podniszczony.
Dziadek siada i stawia obok siebie zieloną walizeczkę, którą za sobą ciągnął. Na początku myślę, że to może jeden z tych wózków na zakupy, ale nie, to normalna, mała walizka.
Jedziemy sobie kilka dobrych chwil. ‘Następna stacja – Lajkonika’ – ‘mówi’ autobus. Dziadek nagle się rozgląda z niepokojem i zaczepia jedną z pasażerek. ‘Przepraszam, czy to już dworzec autobusowy?’ pyta jej. Pani mu tłumaczy, że nie, że do stacji jeszcze długa droga, że trzeba jechać do końca. ‘Aaa, no bo ja jadę później autobusem co się nazywa Lajkonik’ śmieje się dziadek. Pani kiwa ze zrozumieniem głową i mówi, że dziadek musi wysiąść na ostatnim przystanku. Dziadek mówi dziękuję i nie odzywa się przez chwilę.
‘A wie pani’ – mówi w końcu do swojej współpasażerki – ‘ja to kiedyś samochodem jeździłem, ale stary jestem już i nie mogę. Jadę do córki na wakacje, aż pod samą czeską granicę. Pierwszy raz tak jadę sam, pierwszy raz miejskim autobusem’ – uśmiecha się szeroko, a potem patrzy przez okno jakby widział świat po raz pierwszy.
I tak jakoś mnie wzruszył ten dziadek z tą swoją małą, zieloną walizeczką, który w tak podeszłym wieku nie bał się wyjść z domu i jechać aż pod czeską granicę na wakacje.
I znowu autobus i znowu starszy pan – ten również elegancki, z ładnym kaszkiecikiem na głowie. Wysiada właśnie i staje obok pana w garniturze, który siedzi ze swoim laptopem i wpatruje się w okno.
Dziadek patrzy na niego i mówi: ‘Ale ma pan pierścionek’ – i faktycznie pan z laptopem ma na palcu złoty sygnet.
‘Taki ten pierścionek ładny, że aż się chce śpiewać’ kontynuuje dziadek. Pan z laptopem patrzy na dziadka z podejrzeniem, nie uśmiecha się. ‘Zna pan tę piosenkę o złotym pierścionku?’ pyta dziadek ‘może zaśpiewamy?’ Pan z laptopem nadal nie reaguje. Zaczynam myśleć, że może nie rozumie po Polsku. W końcu wzrusza ramionami, mówi krótkie ‘nie’ i odwraca głowę. Dziadek rozgląda się dookoła, widać, że jest lekko zażenowany, patrzy na mnie, a ja też wzruszam ramionami, ale w przeciwieństwie do pana z laptopem uśmiecham się szeroko. Dziadek odwzajemnia uśmiech, wysiada, a ja tak bardzo chcę żeby pan laptopem też się do niego uśmiechnął.
Jedziemy z Zakopanego do Bukowiny Tatrzańskiej małym, rozlatującym się busem. Pan kierowca rozmawia z jednym ze współpasażerów w góralskim dialekcie. Próbuję słuchać, ale nic nie rozumiem.
Po krótkim czasie dojeżdżamy do dużego skrzyżowania. Korek jest niesamowity, więc stoimy dobrych parę minut.
‘Sakramenckie turysty’ – krzyczy kierowca – ‘Jadom, gadajom przez telefon…Nie spiszy im sie No ruszajże!!!…Sakramenckie!!!’ Śmieje się jednak z samego siebie trochę, więc pozostali pasażerowie też się śmieją.
Dojeżdżamy do kolejnego skrzyżowania. Jeden z kierowców przed nami próbuje wyjechać na główną drogę, ale widać, że się waha. Nasz kierowca otwiera szerzej okno i krzyczy do tamtego: ‘no wyjedźże dalej, do linii! To taki sposób co go za komuny wymyśleli!’ Zamyka okno, kiwa głową i zaśmiewa się. ‘Sakramenckie turysty’ powtarza.
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę. ‘Tu Stasek czeka’ – mówi do nas ‘mój kumpel ze skoły, z robety wraca’. I faktycznie za jakiś czas umorsany w cemencie Stasek prawie biegiem wlatuje do busa. ‘A co tam Stasek?’ pyta go kierowca i obaj przybijają sobie piątkę. Gadają sobie po ichnemu jakiś czas. Z bocznej drogi nagle wyjeżdża z piskiem opon samochód i nasz kierowca hamuje gwałtownie. ‘Sakramencko!!’ krzyczy ‘Nie umiejom jeździć…Ale bedzie zmiana pogody. Jak turysty jezdom sybko to pzestanie padać’ mówi i śmieje się z tego strasznie.
Póki co przepowiednia się nie sprawdziła, ale cały czas mam nadzieję, że trochę w tym racji było.