Podróże

O mnichu, który chciał lepić bałwana: Historie o dzieciach z moich podróży

Joanna Horanin

Podoba ci się moja strona?

Cześć, jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. W świecie Tajlandii i Portugalii czuję się jak ryba w wodzie - nie bez powodu! Tajlandię odkrywam od przeszło dekady, a w Portugalii jestem na dobre już od 6 lat. Moją misją jest wspierać Marzycieli - takich jak Ty - w odkrywaniu tych fascynujących krajów oraz pomagać zakochanym w nich znaleźć swoje własne miejsce na ziemi, i to najlepiej na stałe! Razem odkryjmy te unikatowe zakątki świata.

Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Dziecka dla tych najmłodszych i dla tych starszych, którzy czują się młodzi duchem!

Myślałam sobie dzisiaj o dzieciakach, które spotkałam na swojej drodze w ciągu moich podróży. Nie było ich aż tak wiele, bo nie potrafię z dziećmi łapać aż takiego kontaktu, ale te które spotkałam na zawsze wpisały się w moją pamięć.

Oto 3 historie, które wywarły na mnie ogromne wrażenie podczas moich podróży.

Chłopiec w jednej skarpetce

W Mandalay, w Birmie, razem z moją siostrą wybrałyśmy się wieczorem do teatru marionetek.

Po skończonym spektaklu wracałyśmy do hostelu ciemnymi ulicami miasta. Droga prowadziła wzdłuż ogrodzonego parku, chodnikiem który oblężony był przez grupy młodych ludzi. Nikt nas nie zaczepiał. Nie czułyśmy się w żaden sposób zagrożone. Co chwilę do nas machano i z uśmiechem witano nas radosnym ‘hello’.

Nagle z ciemności wyłonił się mały, może 5-letni, chłopiec i nieśmiało się do nas uśmiechnął. Jego wielkie, czarne oczy błyszczały w świetle księżyca. Chłopczyk ubrany był w niezwykle brudne i podarte rzeczy. Do dzisiaj pamiętam jego luźno zwisającą koszulkę z wielkimi dziurami na ramionach i jego umorsaną twarz.

Chłopiec nie miał butów i tylko z jego jednej stopy zwisała dziurawa i brudna skarpetka.

Magda i ja odwzajemniłyśmy jego uśmiech, co chyba odebrał jako zaproszenie do zabawy, bo sekundę później rozgrywaliśmy sobie improwizowany mecz, odbijając do siebie plastikową butelkę po wodzie.

Co parę minut chłopczyk zatrzymywał się i poprawiał zsuwającą się, dziurawą skarpetkę. Widać była dla niego niezwykle ważna, bo był w stanie nawet stracić punkt, żeby tylko uratować ten nieszczęsny skrawek materiału.

Z żalem myślałyśmy o tym, że nie miałyśmy zupełnie nic co mogłybyśmy mu dać.

Chłopczyk po jakimś czasie przystanął, z powagą powiedział do nas ‘thank you’, uścisnął nam dłonie jak prawdziwy profesjonalny piłkarz na koniec meczu, uśmiechnął się szeroko, po czym zniknął w ciemnościach.

Wtedy sobie pomyślałam, że może dałyśmy mu coś cenniejszego: chwilę radości i beztroski, których w codziennym życiu mogło mu brakować.

Thiri – dziewczynka z Bagan

Bagan to małe miasto w Birmie, gdzie przylegające pola usiane są tysiącami świątyń i pagód. Z balkonów największych z nich można zobaczyć piękne wschody i zachody słońca.

Podczas naszego pobytu w Bagan, Magda i ja szukałyśmy nieco mniej tłocznego miejsca, żeby zobaczyć zachód na koniec naszego pobytu. Przez dwa dni jeździłyśmy po bardziej oddalonych świątyniach, bez rezultatu. Aż pewnego dnia spotkałyśmy Thiri…

Thiri miała 15 lat i siedmioro rodzeństwa, którym się opiekowała. Razem z rodzicami wszyscy mieszkali w chyba najmniejszej chatce w Bagan, za jedną ze świątyń. Ich dom zbudowany na klepisku, sklecony był z blach i drewna. W środku było tylko jedno malutkie pomieszczenie. W ciągu dnia dzieci bawiły się w świątyniach i na polu, młodsze chodziły do szkoły, a rodzice sprzedawali pamiątki turystom w Bagan.

Thiri nie chodziła już do szkoły. Jej zadaniem było opiekowanie się rodzeństwem, gotowanie obiadów i utrzymywanie porządku w domu.

Dziewczyna zaprowadziła nas do pięknej świątyni, skąd rozpościerał się widok na pola usłane świątyniami. Spędziła z nami 3 godziny, chwaląc się swoim angielskim, którym władała biegle. Próbowała nas też nauczyć japońskiego i chińskiego, których nauczyła się od turystów.

Na drugi dzień wróciłyśmy do niej ze słodyczami, pocztówkami które kupiłam w Londynie, oraz zdjęciami naszej rodziny. Mama Thiri i jej rodzeństwo nieśmiało przyłączyli się do spotkania i z zaciekawieniem patrzyli na zdjęcia i widokówki.

Thiri nie prosiła nas o pieniądze. Na koniec powiedziała nam, że bardzo chciałaby żebyśmy przesłały jej książki po angielsku, co zrobiłam zaraz po powrocie do Londynu.

DSC_0426

Ah te dzieciaki!

Mnich, który chciał lepić bałwana

Do Kambodży pojechałam sama, na miesiąc. W Siem Reap zabawiłam parę dni, chodząc po mieście i zaglądając do mniej znanych świątyń.

W jednej z nich przystanęłam i usiadłam sobie na ławce pod drzewem, delektując się cieniem i odrobiną chłodu.

Nagle, pod świątynię podjechał bus i wysypała się z niego cała wycieczka mnichów. Chłopcy weszli do środka i nie było ich może jakieś pół godziny. Kiedy już miałam iść zobaczyłam ich jak wychodzą ze świątyni i zmierzają w moim kierunku.

‘Hello!’ jeden z nich uśmiechał się do mnie szeroko i machał mi na powitanie. Odzwajemniłam gest i czekałam aż mnisi do mnie dołączą.

W Buddyzmie kobiety nie mogą dotykać mnichów, więc chłopcy usiedli dalej ode mnie, na osobnej ławce. Wszyscy mieli około 12 lat i większość przyglądała mi się wstydliwie. Mnich, który wcześniej machał mi na powitanie, był o wiele śmielszy. Dobrze mówił po angielsku i spędziliśmy bardzo dużo czasu rozmawiając o różnych sprawach.

Właściwie to on zadawał pytania.

‘A jaki jest śnieg?’ zapytał.

‘Śnieg jest miękki i zimny. Kiedy bierzesz go w ręce to topnieje i zamienia się w wodę’.

‘Ale jaki jest zimny dokładnie?’ jego twarz wyrażała totalną fascynację.

‘Jest taki zimny jak lód w lodówce’ odpowiedziałam rozbawiona.

‘Czasami jak nikt nie patrzy to wkładam głowę do lodówki i wyobrażam sobie, że jest zima….’

Rozbawił mnie tym strasznie. Próbowałam wyobrazić sobie tego małego mnicha z głową w lodówce i nie mogłam przestać się śmiać.

‘A jak się lepi bałwana?’ mnich odwrócił się do swoich kolegów, powiedział coś po kmersku, na co wszyscy zaczęli kiwać głowami. Widać nie tylko jego nurtowało to pytanie.

Więc ja, ówcześnie 32-letnia kobieta, podróżująca po Kambodży, stojąca na środku skweru przed starożytną świątynią w otoczeniu dwudziestu 12-letnich mnichów, na migi, przez dobre parę minut, pokazywałam im jak się robi bałwana z wyimaginowanego śniegu. Podróże czasami stawiają cię w naprawdę dziwnych sytuacjach.