
Życie za granicą
Święta za granicą: Te smutne, te z indykiem i te multi-kulti

Joanna Horanin

Cześć! 👋 Jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. Jeśli uważasz, że moje artykuły są pomocne, będę Ci bardzo wdzięczna, jeśli dołączysz do mnie na Instagramie lub . Wsparcie od czytelników takich jak Ty wiele dla mnie znaczy i pomaga utrzymać tę stronę przy życiu. Dziękuję! 🙏
Kolejny roczek minął…Nawet nie wiem kiedy. Święta już tuż tuż – moje kolejne poza Polską. Ostatnio rozmyślałam sobie o świętach za granicą, o tych, które dane mi było spędzić z dala od rodziny, w przeróżnych krajach, o tych, które pamiętam bardzo dobrze, o tych dziwnych, smutnych i tych bardzo radosnych. Jestem wdzięczna za nie wszystkie, a z wami chciałabym podzielić się dzisiaj tymi historiami i powiedzieć wam jak to jest naprawdę kiedy święta spędza się daleko od domu.
Obecnie wiele opinii jest na temat tego czy święta to faktycznie taki wspaniały czas. Jedni je kochają, inni nie znoszą komercji, zakupów i tego całego szału, a jeszcze inni mają je głęboko w poważaniu. Ja jestem chyba gdzieś pomiędzy. Kiedyś je uwielbiałam i szalałam zawsze w grudniu kupując prezenty i robiąc przygotowania. Teraz lubię bardzo choinki, światełka, potrawy świąteczne. Od początku grudnia lubię oglądać świąteczne filmy, pić grzańca i cieszyć się tym okresem. Ale nienawidzę świątecznych zakupów, brzydzi mnie ta cała komercha, pośpiech, wkurza mnie udręczanie się sprzątaniem, myciem okien i wylewaniem siódmych potów w kuchni. Święta są mi też nieco obojętne. Nic się wielkiego nie dzieje jeżeli nie mogę akurat tradycyjnie ich obchodzić.
W ciągu ostatnich lat spędziłam Boże Narodzenie w Anglii, na Bali, w Tajlandii, a w tym roku będę je spędzać w Portugalii. Mieszkanie w tych miejscach i spędzanie tam świąt wiele mnie nauczyło. A czego dokładnie? Sami zobaczcie.
Święta za granicą – Te smutne
Anglia, Londyn – mój pierwszy zagraniczny dom. Wyjechałam w październiku z 300 Funtami w kieszeni. Mój chłopak wyjechał ode mnie o miesiąc wcześniej. Dostał pracę w pizzerii i zarabiał tak mało, że jak przyjechałam musieliśmy przez długi czas jeść tylko chleb z dżemem.
Na święta zostaliśmy sami. Nie mieliśmy pieniędzy na bilet do domu, nawet na bilet do Oxfordu, gdzie mieszkała nasza przyjaciółka, Basia. Wigilię i pierwszy dzień świąt spędziliśmy na kanapie oglądając filmy i jedząc popcorn – jedyna przekąska, na którą nas było stać.
Myślałam, że nie przeżyję tych świąt. Perspektywa spędzenia ich z dala od domu, od rodziny, w obcym kraju była dla mnie tak smutna, że płakałam przez cały miesiąc. Kiedy w końcu nadeszły okazało się, że to nic strasznego. Były telefony, był Skype, było nieco łez, ale przeżyłam. Pierwsza lekcja z tych świąt – wszystko mija moi drodzy i zawsze ktoś inny ma gorzej niż my. Spędzanie świąt z dala od domu to nie taka tragedia, da się ją przeżyć.
Święta za granicą – Te z indykiem
Przez pierwsze lata w Anglii kręciłam nosem na angielskie święta i powtarzałam to samo, co mówi niejeden Polak – ‘Anglicy nie wiedzą jak spędzać święta’. Później jednak okazało się, że mieszkańcy Wysp swoje wiedzą i można się od nich sporo nauczyć.
Kiedy dostałam swoją pierwszą pracę w dużej, medycznej korporacji, poznałam bardzo wiele osób. Większość z nich była rodowitymi Anglikami i po pewnym czasie byli mi oni bliscy jak najlepsi przyjaciele. Spędziłam z nimi parę imprez świątecznych, wychodziłam na drinki, kupowaliśmy sobie prezenty i dzięki nim po raz pierwszy od dawna poczułam prawdziwą radość ze świąt.
Okazało się, że Anglicy nie stresują się przed świętami. Nie latają z mopami po domu, nie myją okien, nie pocą się w kuchni. Oni po prostu się tym czasem oczekiwania cieszą, a święta to dla nich okazja do zobaczenia się z rodziną, ale też ze znajomymi i przyjaciółmi.
Dużo się wtedy od nich nauczyłam. Przede wszystkim przestałam się stresować sprzątaniem i gotowaniem. Olałam te sprawy totalnie. Co roku czekałam na grudzień, bo wtedy mój grafik pękał w szwach od spotkań ze wszystkimi. A do tego polubiłam angielskie jedzenie i wprowadziłam indyka do menu. Wigilię nadal spędzałam po polsku, z pierogami i barszczem, ale na drugi dzień musiał być pieczony kurczak lub indyk ze wszystkimi angielskimi dodatkami.
Święta za granicą – te multi-kulti
Pierwsze święta w tropikach, na Bali, a w zasadzie na małej wyspie Gili Trawagan. Strasznie to było dziwne. +30 stopni, plaża, słońce, palmy i dekoracje świąteczne. Ale jakoś nie było mi ani smutno, ani przykro, że nie mam zimy. Byłam tam, gdzie być chciałam. A całe święta spędziłam z grupą szalonych Australijczyków i jedną jeszcze bardziej szaloną Austryjaczką.
Kolejne Boże Narodzenia były w Tajlandii, wśród osób, które tak samo jak ja wyemigrowały do raju. Niektórzy byli nauczycielami, niektórzy wolontariuszami, inni grafikami, freelancerami lub osobami, które przypadkowo wylądowały w Chiang Mai.
Czasami robiliśmy coś specjalnego na Wigilię (raz nawet ulepiłam pierogi), ale często po prostu spotykaliśmy się w barach i jakoś szybko zapominało się, że w ogóle są święta. Tylko w dzień Wigilii nieco brakowało mi atmosfery i zimna, ale na drugi dzień byłam z powrotem myślami w Tajlandii.
Wyciągnęłam z tego 2 lekcje. Pierwsza to taka, że w święta powinno się spędzać z ludźmi i nie tylko z rodziną. Powinno się otworzyć dom i wpuścić tych, którzy spędzają je samotnie, czy przejeżdżają przez nasze miasto, przestać zamykać się w 4 ścianach pod wymówką, że święta są dla rodziny. Święta są po to, by spędzać je razem, nie tylko z najbliższymi.
A druga lekcja? Bez choinki i minusowych temperatur święta mogą być naprawdę udane, jeżeli masz kogoś, z kim możesz je spędzić.
Święta za granicą już nie są dla mnie taką tragedią. Tak naprawdę to lubię bardzo wykorzystywać ten czas przedświąteczny na spotkania z ludźmi, na odwiedzania świątecznych marketów, na picie grzańca. Na same święta lubię gdzieś wyjechać lub zrobić coś fajnego, gdzieś pojechać, coś zobaczyć. Jakoś w 4 ścianach nie chce mi się siedzieć. To taki mój własny sposób na obchodzenie świąt.
A wy jak lubicie je spędzać? Byliście kiedyś na święta za granicą?