Podróże

Z Supraśla do Białowieży: Jak pokonać 100 km w 8 godzin

Destinations

Polska

Joanna Horanin

Podoba ci się moja strona?

Current condition

Pogoda Polska

Lekki deszcz

6

Temperatura

Czuje się jak 2.4🥶

3

Indeks UV

Średni

1

Indeks jakości powietrza

Dobra

Ostatnia aktualizacja o 17.04.2024, 15:15

Cześć, jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. W świecie Tajlandii i Portugalii czuję się jak ryba w wodzie - nie bez powodu! Tajlandię odkrywam od przeszło dekady, a w Portugalii jestem na dobre już od 6 lat. Moją misją jest wspierać Marzycieli - takich jak Ty - w odkrywaniu tych fascynujących krajów oraz pomagać zakochanym w nich znaleźć swoje własne miejsce na ziemi, i to najlepiej na stałe! Razem odkryjmy te unikatowe zakątki świata.

Podróżowanie po Polsce czasami należy do mniej przyjemnych. Mamy nowoczesne pociągi, coraz bardziej rozwijającą się infrastrukturę i kiedy żyje się w dużym mieście może się wydawać, że nie jest źle. Mieszkańcy małych miast i wsi mają jednak nieco utrudnione życie. Dowiaduję się o tym za każdym razem kiedy jestem zdana na transport publiczny i muszę dojechać do punktu położonego nieco dalej od głównych ośrodków miejskich.

Ostatnio podróż, która miała trwać 2 godziny, zajęła mi o wiele dłużej. Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy z transportem w Polsce muszą użerać się na co dzień.

A co się stało? Oto moja krótka historia o tym, jak pokonanie 100 kilometrów zajęło mi cały dzień.

Byłyśmy z Madziunią (moją sis) w Supraślu na Podlasiu. Samochodem nie jeździmy. Ona nie ma prawka, ja prawko niby mam, ale kierowca ze mnie straszny, więc nie chciałyśmy ryzykować ani zdrowia, ani życia.
Do Supraśla dostałyśmy się bez problemu. Kolejnym naszym przystankiem była Białowieża i tu zaczęły się schody….

Parę dni przed wyjazdem szukamy w necie jak się Supraśla wydostać i dojechać do Białowieży. Coś tam znajdujemy, że niby mamy autobus z Białegstoku. No więc o 10 rano pakujemy się w PKS do miasta.
W Białymstoku stacja to jedna wielka budowa, a kasa to metalowy barak. Pytamy miłej pani w okienku czy są autobusy do Białowieży. Ona nie wie, ich firma nie obsługuje autobusów w tamtą stronę (potem jeszcze dodaje, że jakby jej płacili 500 Złotych za udzielanie takich informacji to może by i na podobne pytania odpowiadała). Niby są jakieś, ale muszę je sama znaleźć. Zostawiam więc Madziunię w metalowym baraku i idę szukać.

Szybko znajduję przystanek prywatnego przewoźnika, ale autobusy są tylko 3 razy na dzień. Jeden właśnie przegapiłyśmy, drugi mamy za 5 godzin. Decydujemy się więc na autobus do Hajnówki. Stamtąd to tylko 24 km, więc na pewno musi być jakiś transport.

Jedziemy sobie miło 2 godziny przez lasy, łąki, polne drogi. Słoneczko świeci, jesteśmy dobrej myśli.
Dojeżdżamy do Hajnówki. Autobus się zatrzymuje przy jednej z głównych dróg i pan kierowca każe nam wysiadać.
Pytam się go o transport do Białowieży. On nie wie, jego firma tam nie jeździ.

Madziunia więc sprawdza gdzie jest najbliższa stacja PKS. Okazuje się, że to niedaleko. Idziemy więc wartko. Przechodzimy przez rondo, tory, skręcamy w boczną drogę, wiodącą wzdłuż rzeki. Wszędzie cicho jak makiem zasiał. Jest jeden przystanek – tzn. jest ławeczka, na której spoczął miejscowy żul i tablica oznajmująca, że jest to przystanek, ale rozkładu nie ma. Idziemy dalej. Droga ciągnie się w nieskończoność. Oprócz paru panów łowiących ryby nikogo nie ma.

Madziunia idzie przede mną z ciężkim plecakiem, który w panującym upale coraz bardziej jej ciąży. Klnie więc na czym świat stoi. Ja człapię z tyłu, bo moja walizka na kółkach jest źle wywarzona i przewraca się na bok co 3 kroki. Muszę się zatrzymywać, ustawiać ją ponownie, by po paru krokach znowu się przewróciła. Mimo, że jestem wkurzona na ten cały PKS i marną obsługę klienta, to jednak chce mi się śmiać. Idę, rzucam przekleństwami pod nosem, zatrzymuję się, podnoszę torbę, idę dalej, śmieję się, klnę i tak w kółko.

Dochodzimy do końca uliczki. Przed nami wyrasta sporej wielkości brudny, odrapany budynek – stacja kolejowa. Na zewnątrz straszą pozostałości po przystanku autobusowym. Na peronie stoi pociąg, więc gnamy na łeb na szyję po betonowych schodach. Kiedy dobiegamy leje się z nas pot, ciężko dyszymy. Dwie panie, które stoją spokojnie na peronie przyglądają się nam ze zdziwieniem.

‘Czy to jest pociąg do Białowieży?’ – pytam je. Jedna z pań śmieje się w głos, druga kręci głową z politowaniem. ‘Nie’ – odpowiada – ‘nie ma stąd pociągów do Białowieży. Można złapać autobus. Musicie się panie wrócić do tego białego kościoła, o tam’ – pokazuje palcem drugą stronę rzeki, dokładnie w kierunku z którego przyszłyśmy. Ręce mi opadają. To jest jakiś żart! ‘Musicie minąć ten kościół i dalej będzie przystanek autobusowy’. Dziękujemy grzecznie i ruszamy w drogę powrotną. Madziunia na przedzie wkurwiona jak diabli (bo wkurzona to ona była wcześniej. Teraz jej para z uszu leci). Ja człapię za nią, z tą moją nieszczęsną walizką.

Dochodzimy do wskazanego wcześniej kościoła. Jest przystanek, na przystanku stoi autobus. Dopiero kiedy już mamy do niego wchodzić zauważamy, że jest to dokładnie ten sam autobus, którym przyjechałyśmy. Za kierownicą siedzi ten sam kierowca, który nie chciał nam udzielić wcześniej informacji. Patrzy się na nas i lekko się uśmiecha. Mam ochotę krzyczeć! Odwracamy się bez słowa i idziemy dalej szukać innego przystanku.

Chodzimy po długiej ulicy tam i z powrotem, najpierw po jednej stronie, później po drugiej. W końcu pytamy się kogoś i dzięki wskazówkom znajdujemy metalowy słup z obdrapanymi i pożółkłymi tablicami. Jest! Jest autobus do Białowieży! Nasz entuzjazm ostyga nieco, kiedy dowiadujemy się, że spóźniłyśmy się 10 minut. Kolejny transport jest dopiero za 2,5 godziny.

W okolicy jest pełno sklepów i lodziarnia. Obie jesteśmy zmęczone i złe. Do tego chce mi się strasznie siku. Postanawiamy kupić sobie lody i kawę. Podczas kiedy Madziunia odpoczywa, ja biegam i szukam publicznej toalety, którą w końcu znajduję w….sklepie zoologicznym. Ignoruję sekundę, kiedy w głowie pojawia mi się pytanie ‘wtf??’, bo pęcherz mi pęka i szkoda zastanawiać się nad tym dlaczego akurat tutaj znajdują się szalety.

Wypijamy kawę, jemy lody, odpoczywamy chwilę i cały stres z nas nieco schodzi. Po 2 godzinach udajemy się na przystanek. Okazuje się, że przyjście wcześniej o 30 minut się opłaca, bo autobus, który miał przyjechać o 17:30, przyjeżdża o 17:00, szybko zabiera pasażerów (włącznie z nami) i nie czekając na nic, jedzie dalej.

Od razu przypomina mi się Laos i autobus, który nigdy nie przyjechał, bo przyjechał za wcześnie.

I w ten oto sposób 100 km z Supraśla do Białowieży pokonujemy jedynie w 8 godzin. Nieco lepiej niż w Wietnamie, ale rewelacji nie ma.

P.S. Później dowiadujemy się, że pracownicy PKS nie udzielają informacji o autobusach do Białowieży, bo tę trasę obsługuje prywatny przewoźnik, z którym toczą wojnę. Ta wojna polega na tym, że obie firmy niszczą sobie wzajemnie rozkłady jazdy, donoszą do urzędów jeden na drugiego i generalnie nikt z tego nie korzysta, a cierpią najbardziej pasażerowie. Przykre to jest bardzo i mam nadzieję, że te praktyki zostaną ukrócone.