We wrześniu 2021 kupiłam mieszkanie w Portugalii, niedaleko Lizbony. Jak to się stało, że osoba, która nie może usiedzieć na miejscu i ciągle coś ją goni w świat, ma teraz swoje miejsce? Co spotkało mnie po drodze? O wzlotach i upadkach kupna nieruchomości w Portugalii, oraz o tym jak doszłam do takiej decyzji przeczytasz w tym poście.
Przez bardzo długi czas nie chciałam kupować swojego mieszkania. Wydawało mi się to bardzo złym pomysłem. Po pierwsze dlatego, że posiadanie swoich czterech kątów było dla mnie uwiązaniem. Nie można się wyprowadzić w każdym momencie, jak coś się zepsuje, to zostajesz z tym sam, no i zakup wymaga wielkich finansowych środków.
Większość z tych rzeczy okazało się być nieprawdą, a ja w końcu dojrzałam do decyzji posiadania swojego kąta. Zakup mieszkania w Portugalii nie był łatwy. Wraz z Pysiem przeżyliśmy niemały zawód, potem nerwy i stres, aby w końcu otrzymać klucze. Obecnie, tydzień po zakupie, czujemy się wyczerpani procesem, ale szczęśliwi, że nam się udało.
Do Lizbony przeprowadziliśmy się w 2017 roku. Pyś znalazł pracę w tutejszej firmie. Stwierdziliśmy, że w Portugalii jeszcze nas nie było, spakowaliśmy manatki i tak wylądowaliśmy w stolicy.
Po roku zamieszkaliśmy na przedmieściach Lizbony, w bardzo fajnym mieszkanku, które na początku wydawało się być idealne. Dookoła było praktycznie wszytko, czego wtedy chcieliśmy. Mieszkanie też, w porównaniu do poprzedniego, miało cichych sąsiadów i nie było zapleśniałe. Czyli na plus…
Właściciel jednak nie pozwalał nam na dokonanie zmian, czego moja praca zaczęła wymagać. Wraz ze wzrostem moje firmy, OK English, potrzebowałam lepszego dźwięku w moich video, czy ładniejszego tła, co było praktycznie niemożliwe. Musieliśmy mieszkać z meblami, które nam się nie podobały i wystrojem, który odbiegał od naszej estetyki.
Z tym jednak można jakoś było wytrzymać, bo zaczęliśmy się zastanawiać czy czasami nie wyjechać gdzieś indziej.
Potem przyszła pandemia i Pyś zaczął pracować z domu.
Jako, że ja zajmowałam z moim biurem salon, Pyś miał swoje w sypialni. Na początku było to do wytrzymania, ale im dłużej tak pracowaliśmy, tym Pyś stawał się coraz bardziej markotny. To w końcu żadna przyjemność pracować w tym samym pokoju, w którym się śpi. Poza tym, przez cały dzień słuchał moich lekcji i tylko ze słuchawkami na uszach miał jako taki spokój.
W tym samym czasie pojawiła się szansa wyjazdu do Hiszpanii (jeżeli śledzisz mnie na Facebooku lub Instagramie, to pewnie pamiętasz). Miała być Barcelona i przez parę miesięcy szykowaliśmy się do przeprowadzki. Tamtejsza sytuacja podczas pandemii jednak nie zachęcała i zwlekaliśmy. W końcu, po ciągłych dyskusjach, zdecydowaliśmy się nie przeprowadzać. (Swoją drogą, przyznam, że jak pracuje się w pełni zdalnie i można żyć gdziekolwiek, to podjęcie decyzji o tym ‘gdziekolwiek’ jest ciężkie.)
Powoli więc zaczęliśmy rozmyślać co dalej. Zostać? Jechać gdzieś? Braliśmy pod uwagę Polskę, UK, Tajlandię, ale też były rozmowy o Stanach i innych krajach.
W tym samym czasie rozmawialiśmy o naszych oszczędnościach i okazało się, że jak je zbierzemy do kupy, to możemy z tego uzyskać sporą sumkę.
Następnie, nieśmiało sprawdzaliśmy kredyty hipoteczne. Totalnie zaskoczyło nas to, że spłaty kredytu byłyby niższe niż nasz czynsz!
I tak, od słowa do słowa, zaczęliśmy myśleć o swoim mieszkaniu.
Naszym pierwszym pomysłem było kupno domku na wsi. Ja marzyłam o ogrodzie i świętym spokoju. Pyś marzył o miejscu, gdzie będzie mógł robić drobne naprawy lub coś majstrować.
Poszukiwania zaczęliśmy od przeglądania strony Idealista, która obecnie jest najlepszą stroną z nieruchomościami w Portugalii.
Pewnego razu Pyś znalazł piękny dom. Mały, na uboczu, pięknie wykończony. Był po prostu idealny! Skontaktowaliśmy się z agencją, ale okazało się, że dom został sprzedany, ale po krótkiej rozmowie z agencją dowiedzieliśmy się, że posiadłość była totalną ruiną i że pewien mieszkający w Portugalii Anglik i jego żona zajmują się takimi remontami i to oni kupili ruinę i zrobili z niej tak piękną perełkę.
Dostaliśmy kontakt do niego, oraz do agentki nieruchomości – Catariny.
Udało nam się spotkać online z Johnem, który wszystko nam wytłumaczył i wyjaśnił jak wygląda proces. Według naszych obliczeń, potrzebowaliśmy jakieś 30,000 Euro, oraz mały kredyt na remont, którego spłaty potem oscylowałyby w granicach 100 Euro miesięcznie!
Wydawało nam się to idealnym rozwiązaniem.
Umówiliśmy się z Johnem i Catariną, że zaczniemy szukać i w weekendy będziemy jeździć w ich okolice, czyli niedaleko Lourinhã, aby obejrzeć nieruchomości.
Nie wiem ile to wszystko trwało i nie wiem ile obejrzeliśmy ruin i ruinek. Było tego sporo. I kiedy już w końcu byliśmy zdecydowani na jedną z nieruchomości, okazało się, że nie zrozumieliśmy Johna do końca i remont wyniesie nas o wiele więcej. Potrzebny był wkład własny w granicach 80,000 Euro. Być może, gdybyśmy do pracy zatrudnili Portugalczyków i portugalską firmę suma byłaby niższa, ale widzieliśmy co John potrafił zrobić, znaliśmy go już i jego pracę. Nie znaliśmy także portugalskiego i nie znaliśmy się zupełnie na remontach i budowach.
Zaczęło się nam wydawać, że na pierwszy zakup to nie jest dobre rozwiązanie.
Poszerzyliśmy więc poszukiwania i zaczęliśmy przeglądać gotowe domy i mieszkania.
I tutaj zaczęły się frustracje.
Mieszkania i domy w Portugalii są często w dość kiepskim stanie. Nie mają fundamentów, ocieplenia, na ścianach jest grzyb. Większość ma także dziwne układy pomieszczeń, które ciężko jest naprawiać i przestawić.
Były miejsca, które nam się podobały, ale zawsze było coś nie tak.
Dodatkowo, przez pandemię byliśmy ograniczeni. Mogliśmy jeździć oglądać posiadłości tylko w ciągu tygodnia. W weekendy zabronione były wyjazdy poza miasto.
Pewnego dnia wypatrzeliśmy przepiękne mieszkanie w małym miasteczku oddalonym od Lizbony o 2 godziny. Zakochaliśmy się od razu. Było naprawdę niesamowite i do tej pory uważam, że było to najpiękniejsze mieszkanie, jakie widziałam w Portugalii.
Catarina zabrała nas na wizytę. Poznaliśmy wtedy agenta, który zajmował się sprzedażą mieszkania. Podczas pierwszego spotkania był dla nas niesamowicie miły i przyjemny. A mieszkanie odebrało nam zdrowy rozsądek. Już przy pierwszym razie wiedzieliśmy, że bardzo, ale to naprawdę bardzo je chcemy.
Do domu wróciliśmy zauroczeni i już planowaliśmy przeprowadzkę. Postanowiliśmy jednak obejrzeć je jeszcze raz.
Po tygodniu wybraliśmy się do Alcobaça na ponowną wizytę. Catarina sprezentowała nam nawet filiżanki z lokalnym motywem. Ona i my wiedzieliśmy, że to będzie to i że niedługo zamieszkamy w tym przepięknym miejscu.
Agent, którego wcześniej poznaliśmy, był w nieco innym humorze niż ostatnio. Zaczął przybąkiwać, że sprzedając nam te mieszkanie będzie musiał podzielić się prowizją z Catariną. Był niemiły i niezbyt pomocny. Za to my oboje, podnieceni możliwością przeprowadzki, nie zwracaliśmy na niego zbytniej uwagi.
W ten sam dzień złożyliśmy ofertę, która została przyjęta. Wcześniej skontakowaliśmy się z bankiem, otrzymaliśmy symulację kredytu i wiedzieliśmy, że będzie nas na nie stać. Po odliczeniu wszystkich kosztów nie mielibyśmy na zakup mebli, ale stwierdziliśmy, że jakoś sobie poradzimy.
Cały proces zakupu ruszył.
Umowa była spisywana. My zaczęliśmy rozpatrywać oferty kredytów. Po szczegółowym wglądzie w oferty, zdecydowaliśmy się sami ubiegać się o kredyt w Activobank, który był najniższy i miał najdogodniejsze warunki.
Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że bez pomocy agencji i doradców finansowych, ubieganie się o kredyt na własną rękę nie jest taki prosty i może przebiegać z większymi lub mniejszymi problemami.
Wtedy też stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak otworzymy wspólne konto. Ta część nie ma w sumie nic wspólnego z historią mieszkania w Alcobaça, ale działa się jednocześnie. Nie będę wam opisywać dokładnie co miało miejsce, ale otwarcie tego konta trwało chyba 3 dni, w ciągu których zawitaliśmy w placówce banku kilkanaście razy. Ciągle nas odsyłano po nowe dokumenty. Przyznam, że powodem byłam w większości ja.
Akurat wtedy zmieniałam nazwisko z nazwiska mojego byłego męża na panieńskie. Dokumenty więc były w dwóch nazwiskach, bo nie wszystkie zdołałam wymienić. Problemem było także to, że mam spółkę zarejestrowaną w UK, potem że mam podwójne obywatelstwo. Całe szczęście miałam NIF – portugalski numer podatkowy – co na pewno skróciło cały proces.
W końcu otworzyliśmy konto. Co prawda, ja miałam moje stare nazwisko na nim, a Pyś niepoprawny adres, ale zapewniono nas, że potem to zmienią (co faktycznie się stało). Póki co, mogliśmy korzystać z konta.
A wracając do mieszkania w Alcobaça.
Po paru dniach zadzwoniła Catarina, informując nas, że właściciele są w stanie przyjąć naszą ofertę, ale jeżeli bank przyjdzie i wyceni mieszkanie na mniejszą sumę niż oni sobie życzą, to chcą wtedy połowę naszego depozytu, która równała się (o ile pamiętam) 10,000 Euro!
Próbowaliśmy z nimi negocjować, ale byli nieubłagani.
W tym wypadku, stwierdziliśmy, że poczekamy z podpisywaniem czegokolwiek i wyślemy bank, aby sprawdził wartość mieszkania. Potem możemy zdecydować co dalej.
Okazało się, że faktycznie, mimo, że mieszkanie było piękne, ekspert wycenił je o jakieś 20,000 Euro mniej niż cena wywoławcza.
Oczywiście, próbowaliśmy przekonać właścicieli, żeby z ceny zeszli i zgodzili się na lepsze dla nas warunki, ale oni nie chcieli nawet o tym słyszeć (przynajmniej tak twierdził ich agent). Jak się okazało, mieli innego kupca, który miał większą ilość gotówki i był w stanie zapłacić tyle, ile chcieli.
Straciliśmy wymarzone mieszkanie.
Byliśmy załamani.
Ja przez 3 dni miałam okropnego doła. Pyś z kolei doła załapał po tym, jak mi się skończył.
Straciliśmy nadzieję. Byliśmy sfrustrowani i odechciało nam się mieszkać w Portugalii.
Pyś zaproponował zaprzestania szukania na miesiąc – dwa. Wyjeżdżaliśmy wtedy na Maderę i to było nasze oderwanie od rzeczywistości. Planowaliśmy po prostu o tym nie myśleć przez pewien czas.
W głowie Pysia narodził się także pomysł, że jeżeli nic nie znajdziemy do końca roku, wyjedziemy na jakiś czas do Tajlandii. Wynajmiemy willę z basenem i zastanowimy się co dalej.
Ten pomysł z jednej strony mnie zachwycił, z drugiej musiałam z tym się przespać i przegadać to wszystko na terapii.
Minął tydzień – dwa i oznajmiłam Pysiowi, że się zgadzam.
Wróciliśmy z Madery i zaczęliśmy szukanie od nowa. Daliśmy sobie pół roku na znalezienie czegoś.
Po powrocie Pyś zaczął szukać w prawie każdym zakątku Portugalii. Sprawdzał mieszkania, domy, ruiny – cokolwiek. Siedział całe wieczory i szperał w internecie.
Ja zupełnie straciłam chęci na szukanie i jedynie czasami spędzałam nieco czasu z Pysiem przeglądając oferty.
Nasze poszukiwania poszerzyliśmy o domy mobilne (które się zamawia i firma przywozi je i stawia na Twojej działce), o zupełnie nowe, niewykończone.Niektóre miały potencjał i nawet planowaliśmy jechać je zobaczyć.
Aż pewnego razu trafiliśmy na mieszkanie pod Lizboną. Po zdjęciach było widać, że jest to coś, co teoretycznie moglibyśmy kupić. Ja nie byłam przekonana co do miasteczka, które kiedyś odwiedziłam i w ogóle mi się nie podobało.
Zdecydowaliśmy się pojechać i sprawdzić.
Mieszkanie znajdowało się w bocznej uliczce, przylegającej zaraz do centrum, w starej, lekko zapuszczonej kamienicy. Osobiście lubię takie budynki i jakoś nie odstraszyła mnie niepomalowana klatka schodowa, stare drewniane schody i drzwi do budynku pamiętające lata 50-te.
Samo mieszkanie było odremontowane, choć wiele rzeczy wymagało napraw. To chyba nas mało obchodziło, bo zauroczyły nas drewniane podłogi, wysokie sufity, balkon i prowadzące na niego drewniane stare drzwi.
To było coś! Zaczęłam mieć dobre przeczucia.
Ten dzień spędziliśmy w miasteczku, chodząc po uliczkach i sprawdzając co też ma ono do zaoferowania. I jakoś, nagle, odkryłam, że moje pierwsze wrażenia z pobytu 2 lata wcześniej, były zupełnie mylne.
Poczułam, że tam chcę zamieszkać.
Znajdź i wynajmij swoje 4 kółka i wybierz się na wyprawę marzeń! Discover Cars pozwala Ci na porównywanie cen wynajmu aut w całej Europie. Wyszukaj ofertę, porównaj i oszczędzaj! Zobacz najlepsze ceny
Mieszkanie odwiedziliśmy jeszcze raz i po paru dniach złożyliśmy ofertę, która została zaakceptowana. Podpisaliśmy wstępne umowy, poinformowaliśmy bank, który z kolei wysłał reprezentanta, aby wycenił mieszkanie. Wycena wyszła w obrębie ceny, o którą prosili właściciele.
Zgodziliśmy się na nią pod warunkiem, że do końca września budynek zostanie odmalowany i naprawione zostaną schody.
Potem przyszedł dość frustrujący moment, kiedy bank zebrał nasze dokumenty i powiedział, że ktoś odezwie się za 3 dni. Po dwóch tygodniach czekania wybraliśmy się do ich placówki, po czym okazało się, że ktoś gdzieś popełnił błąd i papiery nie przeszły.
Trzeba było je zebrać raz jeszcze do kupy i podpisać.
Przez kolejne tygodnie w naszych skrzynkach codziennie pojawiały się emaile pomiędzy agencją a bankiem, który potrzebował jeszcze więcej dokumentów.
Cały proces wydawał się nie mieć końca.
W końcu, wyznaczono nam datę na początek września na wizytę u notariusza. Musieliśmy przynieść dowody tożsamości i mieć ze sobą osobę mówiącą płynnie po angielsku i portugalsku.
Całe szczęście wybraliśmy jako naszego przedstawiciela kolegę Pysia, który naprawdę stanął na wysokości zadania. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu nad jego erudycją, wiedzą i po prostu dobrym sercem.
W czasie spotkania z notariuszem, które trwało 2 godziny, okazało się, że musimy zapłacić ponad 2,000 Euro podatku plus opłatę notarialną – 900 Euro. Nikt nas o tym nie poinformował i nie byliśmy na to gotowi. W tym samym czasie, bank, z jakiegoś nieznanego nam dotąd powodu, zabrał nam ze wspólnego konta praktycznie wszystko, a moje karty Revolut nie działały z terminalem, który był dostępny w gabinecie.
Na szczęście, wspólnymi siłami jakoś udało nam się zapłacić te dodatkowe opłaty. (Dodam, że bank po 2 dniach oddał nam pieniądze. Do tej pory nie wiem dlaczego zabrali nam z niego wszystko, a potem tę sumę oddali.)
I tak staliśmy się właścicielami małego mieszkania w miasteczku pod Lizboną.
Przed nami jeszcze długa droga remontów, pakowania, rozpakowywania, zmiany adresów w urzędach, ale wierzymy, że najgorsze i najbardziej stresujące już za nami!
Catarina zgodziła się na zamieszczenie jej numeru telefonu. Polecam ją jako agentkę, szczególnie jeżeli szukasz czegoś w regionie Lourinhã, ale nie tylko. Jej numer to: +351 964 204 296. Catarina mówi biegle po angielsku i jest niezwykle pomocna.