Cześć, jestem Asia, autorka bloga The Blond Travels. W świecie Tajlandii i Portugalii czuję się jak ryba w wodzie - nie bez powodu! Tajlandię odkrywam od przeszło dekady, a w Portugalii jestem na dobre już od 6 lat. Moją misją jest wspierać Marzycieli - takich jak Ty - w odkrywaniu tych fascynujących krajów oraz pomagać zakochanym w nich znaleźć swoje własne miejsce na ziemi, i to najlepiej na stałe! Razem odkryjmy te unikatowe zakątki świata.
W Tajlandii jest wiele plaż. Są tam takie, gdzie jeden resort stoi przy drugim i gdzie nie można opędzić się od naganiaczy i ulicznych sprzedawców. Są takie, gdzie backpackerzy imprezują do rana i są też takie, gdzie turyści ustawiają się w długich kolejkach, aby zrobić sobie zdjęcie na tle sławnego widoku. Istnieją w Tajlandii również miejsca puste, ciche i nieodkryte. Jednym z takich miejsc jest Khanom, małe miasteczko na południu kraju z plażami o białym piasku, które ciągną się kilometrami i zielonymi, bujnymi lasami. To jest właśnie niezepsuty jeszcze tajski raj.
Przyjechałam do Tajlandii w czerwcu, na początku sezonu deszczowego. Wiedziałam, że wycieczka na Koh Phi Phi, czy Phuket nie miała sensu, bo pogoda tam jest o tej porze nieprzewidywalna. Wpisałam więc w Google ‘gdzie pojechać w Tajlandii w czasie pory deszczowej i otrzymałam parę dobrych sugestii. Na jednym z forum ludzie doradzali Koh Phangan i Koh Samui. Na pierwszej z wysp byłam parę razy, drugą odwiedziłam raz i jakoś nie miałam ochoty tam wracać. Moją uwagę przykuł post o Nakhon Si Thammarat i Khanom. Travelifish, strona której używam kiedy planuję podróże po Azji, mówił, że Khanom to miejsce z prawdziwie ‘tajską atmosferą’, gdzie jest cicho i masowa turystyka jeszcze nie dotarła. Tak! To było to, czego szukałam. Postanowiłam tam pojechać zaraz po wycieczce po wschodzie Tajlandii.
Zielona dżungla, biały piasek, cisza i spokój – to jest to, co lubię!
Khanom – pierwsze wrażenia
Przyleciałam do Nakhon Si Thammarat i od razu z lotniska złapałam vana za 250 Bahtów. Cała podróż zajęła mi około 2 godzin. Dojechałam do miasteczka, ale nigdzie w najbliższej odległości nie widać było morza. Kierowca wyrzucił mnie na ulicy. Rozejrzałam się wokół i od razu mogłam powiedzieć, że Khanom to kolejne małe, tajskie miasto: pędzące motory, uliczni sprzedawcy, małe sklepy i gdzieś daleko jeden 7-11. Było gorąco, bardzo, bardzo gorąco, a ja stała w tym skwarze i myślałam co dalej.
Przez parę sekund byłam w lekkiej panice, bo pomyślałam sobie, że utknę na tej ulicy na zawsze. Miasto nie wyglądało na turystyczne, czyli nigdzie nie było biur z informacją, taksówek i tuk-tuków i żadnych znaków po angielsku. W końcu, po paru minutach, podjechała skuterowa taksówka. Kierowca, ważący pewnie dwa razy mniej niż ja zabrał na swojej motorynce mnie, mój bagaż podręczny i wielką walichę, którą umiejscowił sobie z przodu. Tak się dzieje kiedy podróżujesz do mniej znanych miejsc – bierzesz to, co ci dają, nawet jeżeli obawiasz się, że zginiesz na tajskiej drodze. Jechaliśmy przez parę minut, wyjechaliśmy za miasto i dopiero wtedy zrozumiałam co mieli na myśli autorzy Travelfish.
Wzdłuż drogi ciągnęly się zielone palmy. Krowy pasły się na wielkich pastwiskach. Pod rodze minęliśmy tylko jeden skuter. Co jakiś czas pojawiały się reklamy resortów, ale nigdzie nie było tłumów, głośnej muzyki, czy barów go-go. I tak, w dali zobaczyłam morze i plażę! Od razu wiedziałam, że Khanom mi się spodoba.
Odkrywam okolicę
Mój bungalow był daleko od miasta. Nieco mnie to martwiło, a że Khanom nie wyglądało jak turystyczna destynacja, nie wiedziałam czy można gdzieś wynająć skuter. Na szczęście, właścicielka miejsca, gdzie się zatrzymałam, zaoferowała mi pojazd swojego syna. Od razu wybrałam się na zwiedzanie okolicy.
Pierwszym miejscem, jakie zobaczyłam była plaża Ao Nang Yee, inaczej zwana ‘plażą na końcu drogi’. Dojazd tam zabrał mi 15 minut i cała droga było przeurocza. Z dwóch stron otaczały mnie bananowce i wysokie palmy. Parę razy zatrzymałam się, aby zrobić zdjęcia i nacieszyć się widokami. Jak tylko skończył się asfalt i zacząła nieco bardziej wyboista droga, po swojej prawej stronie mogłam zobaczyć łódki i przyległe plaże.
Kolejny przystanek na drodze
Ao Nang Yee okazało się być bardzo ładną plażą. Nie było na niej nikogo oprócz mnie i pani, która sprzedawała tam shake’i, oraz jej podopiecznej małpy, przywiązanej łańcuchem do słupa i wyglądającej na bardzo, bardzo nieszczęśliwą. Zamówiłam sobie shake’a i usiadłam upajając się widokami. Wróciłam z powrotem dopiero kiedy wieczorem usłyszałam nadchodzącą burzę.
Opalona i zrelaksowana – taką siebie lubię najbardziej.
Plaże w Khanom są podzielone na sekcje. Wszystkie jednak wyglądają mniej więcej tak samo. Te, przy których stoją bary i restauracje są czystsze. Pozostałe są nieco zaśmiecone i wyglądają jakby nikt o nie nie dbał. Nie oczekuj po Khanom rajskich widoków podobnych do tych na Koh Phi Phi. Teren tutaj jest płaski, ale piasek jest niezwykle biały i miękki, a woda przejrzysta. A jeżeli chcesz zaimponować znajomym zdjęciami, udaj się do Ao Nang Yee, która jest najładniejszą plażą w okolicy.
Każdego dnia jeździłam na wycieczki i odkrywałam coś nowego.
Niedaleko Khanom jest parę wodospadów. Ja zdołałam zobaczyć tylko jeden – Hin Lat. Podczas pierwszej próby dotarcia do niego złapałam gumę i utknęłam w lesie, gdzie mieszkająca tam rodzina próbowała mi pomóc. Po niemal 2 godzinach czekania byłam gotowa na drugie podjeście, które również okazało się nie lada wyczynem. Droga była niezwykle wyobista i stroma, mój skuter ledwo dawał radę, a dookoła mnie szwędały się bezpańskie psy. Nie poddałam się jednak i po jakimś czasie dotarłam do wodospadu.
Ten wodospad może nie jest największy w Tajlandii, ale dotarcie do niego to super przygoda!
Moja ostatnia wycieczka poza Khanom okazała się w połowie sukcesem, w połowie porażką. Tego dnia udałam się do jednej z jaskiń. Dojazd do miejsca, gdzie jaskinia powinna się znajdować zajął mi 2 godziny. Błądziłam po wiejskich drogach aż w końcu jedna miła tajska para powiedziała mi, że jaskinia jest zamknięta ze względu na porę deszczową. Na szczęście po drodze natknęłam się na gaje kauczuka, które tworzą przepiękne tunele. A więc dzień nie był do końca zmarnowany.
Kauczukowce tworzą przepiękne tunele, które są świetne do zdjęć.
Khanom – miasto wielu twarzy
Na początku wydawało mi się, że Khanom nie ma zbyt wielu rzeczy do zaoferowania. Wyglądało tak, jakby było tam tylko jedno skrzyżowanie i dwie główne ulice, ale po jakimś czasie odkryłam naprawdę ciekawe miejsca.
Drugiego dnia natknęłam się na rybaków i ich rodziny, którzy mieszkają na poboczu i trudno ich zauważyć.
Rybacy w Khanom żyją przy głównym kanale
Przy kanale ciągną się drewniane i murowane domy, gdzie mieszkają miejscowi rybacy, którzy ładują i rozładowują swoje łodzie przez cały dzień. Spacerowałam wśród tych domów, próbując nie zwracać na siebie uwgai, robiąc zdjęcia i obserwując ludzi. W niektórych miejscach całe rodziny pracowały przy sieciach, niektórzy sprzedawali ryby i owoce morza, a starszyzna siedziała na zewnątrz i przyglądała mi się z uwagą. Często witały mnie śmiechy i przyjazne ‘hello’, głównie od dzieci. Taka reakcja nie często zdarza mi się w Tajlandii. W większości miejsc ludzie albo nie zwracają uwagi na przyjezdnych, albo są nimi zmęczeni. Tutaj, podobnie jak w Chanthaburi, czy w Rayong, miejscowi byli mnie ciekawi i szczęśliwi, że widzą kogoś z zewnątrz.
Pojechałam dalej i po paru minutach dojechałam do kolejnego mostu z kolorowymi, dużymi kutrami rybackimi. Po drugiej stronie stał sporej wielkości rynek, którego niezbyt miły zapach czułam na odległość. Tak! To było dokładnie to, czego szukałam! Rynki są moimi ulubionymi miejscami, kiedy podróżuję. Nic tak nie mówi o lokalnej kulturze jak właśnie market, gdzie się handluje, targuje, je, spotyka znajomych i gdzie generalnie toczy się życie.
Najpierw jednak zrobiłam parę zdjęć łodziom. Po paru minutach okazało się, że wzbudzam niemałą sensację. Samochody na mnie trąbiły, ludzie (w większości mężczyźni) krzyczeli na mnie ze swoich pojazdów. Usłyszałam przeciągły gwizd i śmiechy. Nagle poczułam się niezbyt komfortowo, ale nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Byłam ubrana w krótkie szorty i bluzkę na ramiączkach. Wiedziałam, że ludzie na prowincji w Tajlandii nie przyzwyczajeni są do widoko skąpo ubranych kobiet i że pewnie powinnam się zakryć, ale taka sytuacja nigdy mi się nie zdarzyła w Tajlandii. Często robiłam wycieczki poza Chiang Mai, ale przeważnie nikt nie zwracał na mnie uwgai.
A potem zobaczyłam kobietę w hijabie i wszystko stało się jasne. Na południu Tajlandii mieszka wielu muzułmanów. Nie widać tego tak bardzo jeżeli pojedziesz na Koh Phangan, czy Koh Samui, ale jak tylko udasz się do Nakhon Si Thammarat lub w tamte okolice to przekonasz się, że muzułmańska społeczność w Tajlandii jest naprawdę spora. Ponieważ lokalna ludność nie jest przyzwyczajona do widoku białych kobiet w szortach ich reakcja może być niejako niegrzeczna.
Moglibyśmy się tutaj kłócić, że nie powinni na mnie gwizdać i że jako niezależna kobieta o feministycznych poglądach pewnie powinnam chodzić w bikini, aby im pokazać co o tym wszystkim myślę, ale tak to bywa z podróżami jeżeli jesteś kobietą. Takie rzeczy się zdarzają i nie za wiele można z tym zrobić. Możesz jedynie zakryć nogi i ramiona i nie reagować na ludzkie zachowania. Więc włożyłam mój sweterek (pomimo 35-go upału) i dalej kontynuowałam to, co robiłam – spacer i zdjęcia.
Weszłam na market. Oh, co to był za skarb! Jedna część pokryta była plastikowym dachem. Stragany w żółtym świetle lamp wyglądały niezwykle kolorowo. Kobiety, w większości muzułmanki, sprzedawały świeże produkty, krzycząc i reklamując to co akurat miały w ofercie. Klienci, z charakterystycznym dla Tajów spokojem, chodzili wśród nich, oglądając wszystko z bliska, witając się, żartując, plotkując i targując się o towary. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Rynek był głośny, kolorowy i zatłoczony, po prostu cudowny.
Takie rynki są niesamowite. Nic tylko fotografować.
Dotarłam do końca zadaszonej części i wyszłam na zewnątrz, gdzie stało jeszcze więcej straganów z rybami i mięsem. Smród uderzył mnie w nozdrza i zrobiło mi się niedobrze. Zaczęłam więc oddychać ustami. Tutaj sprzedawcy kryli się przed deszczem i słońcem pod małymi parasolami. Siedząc na ziemi wystawiali i reklamowali ryby i owoce morza ułożone na tacach i w miskach. Droga nie miała chodnika i pokrywało ją grube błoto i kałuże z pływającymi w nich kawałkami mięsa. Przypomniały mi się rynki w Indiach. Było kolorowo i fascynująco. Cały market przeszłam 2 razy i dopiero kiedy stwierdziłam, że mam dość zdjęć udałam się z powrotem do mojego domku.
Cudowne kolory na rynku w Khanom.
Ekspaci i nomadzi
Kiedy jeździłam tak sobie po okolicach zauważyłam bardzo wiele reklam po angielsku domów do wynajęcia. Koło mojego bungalowu było ich ze 3. Dość zaskakujące, zwłaszcza, że przez te parę dni nie widziałam żadnego obcokrajowca.
Zapytałam się o to o to właścicielki mojego domku, która potwierdziła, że w sezonie przyjeżdża do Khanom sporo ludzi z zachodu, którzy zostają w mieście na dłużej. Podobno przede mną była u niej pewna Bułgarka, która wynajęła domek na 4 miesiące i już zarezerwowała dla siebie miejsce na zimę w tym roku. ‘Teraz jest cisza’ powiedziała właścicielka ‘ ale w czasie sezonu mam naprawdę sporo gości, Tajów i obcokrajowców’.
Podczas tych gorętszych dni zapragnęłam piwa. Gdzieś mignęła mi reklama ‘Rasta baru’, więc udałam się w tym kierunku. Oczywiście spotkałam tam paru farangów odpoczywających na dużych pufach. Wieczorem organizowane są tam ogniska na plaży i do baru zjeżdżają się obcokrajowcy z całej okolicy. Są wśród nich nauczyciele, cyfrowi nomadzi i emeryci. Wydaje się, że odkryłam ekspacką kryjówkę w Tajlandii.
Powoli zaczęła kiełkować w mojej głowie myśl. ‘A może tutaj zamieszkać na jakiś czas?’ Życie w małym domu na plaży, otoczonym palmami jest naprawdę kuszące i ciągle zastanawiam się czy nie sprowadzić się do Khanom na zimę.
If you want to know what to do see and do in Khanom, check out my other post!
Z Bangkoku możesz złapać lot do Nakhon Si Thammarat. Mini vany jeżdżą z lotniska do miasteczka i kosztują 250 Bahtów. Kierowca najprawdopodobniej wysadzi Cię w centrum skąd będziesz musiał wziąć taksówkę za 50 Bahtów. Niektóre hotele i resorty odbierają gości z miasteczka.
Jeżeli chcesz wiedzieć co zobaczyć w Khanom, zobacz mój drugi post!
Gdzie zatrzymać się w Khanom?
Baan Thanayan – tu mieszkałam podczas mojego pobytu. Pokoje są czyste, z klimatyzacją i dobrym wi-fi. Każdego dnia dostajesz też świeżą wodę do picia, kawę i herbatę. Domki są około 2 km od miasta. W ofercie są darmowe rowery lub możesz dogadać się z właścicielką na wynajęcie skutera. Jeżeli przyjeżdżasz tutaj na dłużej, możesz wynająć villę za 12,000 Bahtów za miesiąc.
Khanom Garden Suite – znajduje się w bardzo cichym miejscu. Bungalowy są wszystkie z klimatyzacją i wi-fi. Właściciele naprawdę opiekują się gośćmi i pomogą Ci zorganizować wycieczki i zwiedzanie.
Ava Resort and Spa – dla tych, którzy lubią luksus. W resorcie jest basen i bezpośredni dostęp do plaży.